18 marca 2014

Problem z sąsiadem


Dziś będzie o sąsiadach, sąsiadowaniu i potencjalnych punktach zapalnych. Od razu zastrzegam, że nie będzie tu o sąsiadach z kategorii tych, co to mienią się waszymi braćmi i przyjaciółmi, a jednocześnie zajmują balkon i pół parapetu twierdząc, że to nie oni tylko lokalne siły florystycznej samoobrony wychynęły z doniczek i zdecydowały się położyć tamę prześladowaniom ich roślinnej mniejszości w waszym domu. Nie będę mówił o sąsiadach, którzy w maskach na twarzy zajmą wam część pokoju i będą udawali, że to ich, a potem zorganizują referendum, w którym wasz kot zagłosuje za akcesją do innego mieszkania, bo w waszym czuje, że jego kotowatość jest dyskryminowana. I nie będzie miało nawet znaczenia, że w ogóle nie macie kota.

Nie będzie również o tych sąsiadach, którzy widząc to wszystko przez wizjer, będą zza półprzymkniętych drzwi słali wyrazy potępienia i głębokiego oburzenia pod adresem agresora, uważając jednocześnie, żeby nie przesadzić, bo im jeszcze ów cham zza ściany gotów na wycieraczkę narobić lub rurę z gazem zakręcić.

To o czym? Ano, o tych spokojnych, ciepłokluchowatych indywidualnościach (indywiduach?), które żyjąc między pracą a wirtualną rzeczywistością wycofują się konsekwentnie z jakichkolwiek interakcji ponad wymagane minimum. I tylko czasem jakieś skrzypienie przeszkodzi:

Curiosum w stanie czystym


Ale i wtedy, co widać, sprawę powierza się administracji, zamiast po prostu podejść do sąsiada i zagadać, że coś tam u niego skrzypi, że jakie to teraz g…e okna robią, że można zawiasy WD-40 potraktować, a potem inne wu-de na własne struny głosowe chlapnąć… Cóż jednak wymagać w czasach kiedy nawet po przysłowiową szklankę cukru pędzi się do najbliższej Żabki czy innego insekta. A dla tych wszystkich, którzy mają uprzykrzających się sąsiadów (jakichś KRYMinalistów na przykład) − piosenka!


2 komentarze: