Na początku była fotografia.
Frapująca. Tajemnicza. Dziwna. Znaleziona w przepastnych zbiorach emerytowanego
trójmiejskiego foto-amatora, który dorabiał wywołując zdjęcia znajomych i ich
znajomych. Czasem odbitki i negatywy zostawały, zapomniane gdzieś na dole
szuflady. Spójrzmy więc…

Jak dobrze ruszyć na urlop – z dala od codzienności, obowiązków, przyzwyczajeń,
tego wszystkiego, co „tutaj”, „na miejscu”. Tylko na wakacjach można się bowiem
rozluźnić, bez konsekwencji pobyć kimś innym, albo właśnie sobą. Bo bycie sobą
to wolność – komfort, na który nie każdy może sobie pozwolić. Szczególnie w
latach 50-tych XX wieku, szczególnie w naszej części Europy. A właśnie swoboda
bije z tego zdjęcia – gdzieś w dalekim zakątku Kraju Rad (Krym? Soczi?), na
skąpanej słońcem plaży stoi nasz model ustrojony w zwiewną, modną sukienkę à la francais – ostatni krzyk ówczesnej (burżuazyjnej)
mody. Dobrze prezentują się gustownie dobrane dodatki – okulary, kapelusik i
kwiatek w dłoni. Zadbano nawet o stosowne ukształtowanie linii biustu. Jednak
to wszystko byłoby niczym, gdyby nie ten przykuwający uwagę szczery uśmiech
błyskający bielą zębów niczym sznur dewizowych pereł, ten fikuśny kontrapost z
odważnie zaprezentowanym udem widocznym spod zadartej sukienki. A tuż obok bije
w oczy nazwa łodzi – „Rodzina”.
I to wszystko w czasach kiedy
komunistom i różnej maści lewoskrętom czerwone hasła walki klas nie zblakły na
różowe żądania afirmacji zachcianek seksualnych, a termin "gender" mówił coś
tylko osobom uczącym się angielskiej gramatyki!
Jak głosiły audycje Radia Erewań –
lepiej jeść biały chleb na Morzem Czarnym niż na odwrót. Ci zasłużeni, najprawdopodobniej
partyjni, przyjezdni z Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej pełnymi garściami
czerpali z tej zagranicznej kanikuły. Dlaczego „ci”? Ano dlatego, że istnieje
też druga fotografia:
Znany nam model jest teraz obiektem
adoracji, i to dość bezpośredniej patrząc na to, gdzie wędruje prawa ręka
właściciela imponującej wysokości kąpielówek. Dwa uśmiechy, dwie pozy – udana
całość. Tylko kto trzymał aparat? O ile w pierwszym przypadku mógł to być ów absztyfikant,
to kto jest autorem drugiego zdjęcia? Właścicielka paryskiej sukienki?
Przypadkowy plażowicz („Towariszcz,
pozwólcie - mamy prośbę – zrobicie nam zdjęcie?”), czy też ktoś jeszcze?
Może gdzieś w kartonach z odbitkami i
negatywami sprzed pół i więcej wieku uda się trafić na dalsze części tej
wakacyjnej foto-story…